piątek, 30 marca 2012

Bio? Eco? Natural? Czy można im ufać?

Dziś będzie wpis na temat, który nurtuje mnie od dłuższego czasu. Chodzi mi o marketing związany z produktami naturalnymi. Oczywiście chodzi mi o produkty, których nazwy mają sugerować ich naturalność, a kiedy przyjrzymy się ich składom to okaże się, że z naturą to wspólną mają tylko nazwę. Zdecydowałam się wyrzucić z siebie to wszystko kiedy zobaczyłam w telewizji reklamę kolejnego pseudo-naturalnego kosmetyku - ale o nim później.

Uważam się za dość świadomą konsumentkę, ale nie zawsze tak było. Kiedyś wierzyłam, że jak producent coś mówi to tak pewnie jest. Wiem, że jest wiele kobiet, które wciąż tak myślą.

Nastała moda na kosmetyki ekologiczne, naturalne, bio itp., ale nie ma przepisów ustalających co można nazwać naturalnym, a co nie. Tę lukę wykorzystują specjaliści od marketingu mamiąc nas obietnicą naturalnej pielęgnacji.

Nie jestem ekologicznym freakiem i nie kupuję wyłącznie naturalnych kosmetyków, nie uważam, że jak użyję trochę chemii to mi twarz odpadnie, a włosy zgniją, jednak nie lubię być okłamywana. Wy pewnie też nie lubicie.

Kosmetykiem o którym pisałam wcześniej jest nowa farba ze stajni Henkel Syoss Pro Nature. Co mówi nam przyjemny głos w reklamie? Że zawiera ekstrakt z miłorzębu japońskiego i dostępna jest w 12 naturalnych kolorach. WŁAŚNIE! "Naturalnych kolorach" to klucz do jej naturalności, nie skład jest naturalny, a kolory. A cudowny i naturalny ekstrakt z miłorzębu japońskiego znajduje się w dołączonej odżywce, a nie w farbie. Trochę to nie fair wobec konsumentek.


Ale żeby nie było, że wybrałam sobie kozła ofiarnego pokażę jeszcze jeden przykład chemii kamuflującej się pod pięknie i naturalnie brzmiącą nazwą czyli serię Pantene Pro-V Nature Fusion. Znowu mamy ładne zielone opakowania, obietnicę spotkania z naturą i już niezbyt naturalny skład.


Nie zrozumcie mnie jednak źle. Nie uważam powyższych kosmetyków za buble! Farby Syoss bardzo lubię i używam regularnie ich klasycznej linii, odżywkę Pantene Nature Fusion miałam, zużyłam całą i moim zdaniem to zwykła, drogeryjna odżywka - bez rewelacji, ale włosy nam przez nią nie odpadną.

Co zatem zrobić żeby nie dać się zwieść marketingowcom? Niestety zadanie to nie jest proste. Trzeba nauczyć się rozszyfrowywać składy kosmetyków. Jest to trudne i czasami czasochłonne i samej czasami po prostu mi się nie chce wytężać wzroku by przeczytać te wszystkie drobne maczki. Dlatego też mam dwie inne małe rady:

1. Im krótszy skład kosmetyku i im mniej niezrozumiały, tym większe prawdopodobieństwo, że producent podarował sobie zbędne ulepszacze.

2. Oznaczenie procentowe zawartości składników naturalnych - o ile producent może nadać linii kosmetyków nazwę kojarzącą się z naturalnością, o tyle nie może zmyślić informacji o składzie. Jednocześnie można założyć, że jeżeli skład kosmetyku jest bardzo naturalny to producent ma powód do dumy i powinien się tym chwalić - czyli chcieć zamieszczać takie oznaczenie, wiec jeśli tego nie robi to powinnyśmy się bliżej przyjrzeć składowi.




Wiem, że większość blogerek to świadome konsumentki, mam jednak nadzieję, że komuś ten wpis pomógł, otworzył oczy i rozjaśnił umysł, dzięki czemu będzie dokonywać bardziej świadomych wyborów i będzie patrzeć na "naturalne" kosmetyki z przymrużeniem oka.

czwartek, 29 marca 2012

Matowy kosmos

Dzisiejszy manicure skojarzył mi się trochę właśnie z przestrzenią kosmiczną. Strasznie podoba mi się efekt grubego brokatu i matowego topu.


Do wykonania tego zdobienia użyłam duetu lakierowego Essence Nail Colour 3 Boys are back in town/ It's just a little crush oraz brokatu Essence Nail Art Special Effect Topper w kolorze Glorious Aquarious. Wszystko to potraktowałam matowym topcoat'em Essence.

Muszę jeszcze powiedzieć, że byłam strasznie pozytywnie zaskoczona jakością lakieru Boys are back in town! Jest niesamowicie napigmentowany, wystarczy dosłownie jedna warstwa do PEŁNEGO krycia. Żadnych prześwitów! (no chyba że się nie domaluje końcówek na brzegach paznokcia, co mi się na dwóch zdarzyło). Naprawdę polecam te lakiery, zwłaszcza, że właściwie wszystkie dostępne kolory są bardzo ciekawe i teraz jak oglądam swatche na blogach to wydaje mi się, że ja wybrałam ten najnudniejszy. Ale i tak mi się podoba. Bałam się trochę czy tym zroślakiem będzie się dobrze malować. Pędzelek trochę ciąży w dłoni ale jest to do przeżycia - zwłaszcza, że nie trzeba malować dwa razy.

Balsam Do ciała Eveline Orchidea i kokos

W związku z tym, że na moim blogu ostatnio pojawiały się tylko negatywne recenzje, dziś będzie trochę bardziej pozytywnie, żebyście nie pomyśleli że jestem starą zrzędą, której nic nie pasuje ;). Przedstawiam wam zatem nawilżający balsam do skóry normalnej Eveline SPA Professional Orchidea & Kokos. To co przyciągnęło mnie do tego kosmetyku to piękne opakowanie z pompką, duża pojemność i jego niska cena. Kupiłam go już dawno ale myślę, że za 500 ml zapłaciłam ok 12-14 zł.


Producent opisuje go jako lekki balsam dla skóry normalnej, który szybko się wchłania i nawilża przez 24 godziny. Swoje właściwości zawdzięcza zawartości oleju kokosowego i ekstraktu z orchidei.
Zawiera polisacharydy czyli naturalne źródło energii dla komórek skóry, wspomagające odnowę komórkową i redukujące oznaki starzenia. Ponadto zawiera masło shea znane ze swych właściwości nawilżających i ujędrniających oraz witaminy A, E i F, które mają za zadanie poprawić elastyczność naskórka i zahamować proces starzenia.



Opakowanie zawiera 500 ml i posiada wygodną pompkę, która nie zacina się i pozwala płynie dozować potrzebą ilość kosmetyku. Moim zdaniem opakowanie jest bardzo estetyczne.


Balsam ma całkiem przyjemny kokosowo-kwiatowy zapach. Jest on delikatny i w żadnym wypadku nie koliduje z perfumami, ale na tyle wyczuwalny, że używanie balsamu jest przyjemne i relaksujące.
Ma on biały kolor i delikatną, dość rzadką konsystencję dzięki czemu łatwo się rozsmarowuje i wchłania się tak szybko jak obiecuje to producent. Ja zazwyczaj smaruję się balsamem po kąpieli czyli raz na dobę i nawilżenie jest rzeczywiście wyczuwalne przez 24 godziny. Jednak jeśli masz bardzo suchą skórę może ono być niewystarczające, ale nie będziemy się czepiać, w końcu to balsam do skóry normalnej.


Podsumowując, balsam jest przyjemny w stosowaniu, jeśli ma się niezbyt suchą skórę to nawilży na długi czas, szybko się wchłania, ma ładne i higieniczne opakowanie. Jak dla mnie to bardzo dobry balsam. Nie wiem jednak czy kupię go ponownie, lubię zmieniać i próbować nowe balsamy, więc w najbliższym czasie kupię jakiś inny. 

Ocena: 8/10

poniedziałek, 26 marca 2012

Essence I Love Extreme Volume Mascara - ekstremalne pogrubienie czy ekstremanla porażka?

Do kupienia tytułowej mascary zachęciło mnie ładne i proste opakowanie oraz obietnica ekstremalnego pogrubienia. Która z nas w końcu nie marzy o super czarnych i grubych firankach rzęs?



Pojemność mascary I Love Extreme wynosi całkiem sporo bo aż 12 ml i jest ważna standardowo 6 miesięcy od otwarcia. Wyprodukowana została we Włoszech. (Odwróciłam zdjęcie coby łatwiej było wam czytać ;) )


Tusz posiada maaasaaakrycznie wielką szczotę, klasyczną - w sensie nie plastikową - wręcz szczotę. Jest ona mniej więcej wielkości mojego oka. Jest na prawdę ogromniasta. 
Sama mascara ma dość suchą i grudkowatą konsystencję, nie da się jej nałożyć nie sklejając rzęs, nie zostawiając tych grud na rzęsach i nie brudząc całej powieki dookoła. A ja na prawdę lubię duże szczoteczki, ale nie aż tak. Oto dowody (proszę klikać i powiększać):


Rzęsy zdecydowanie są grube i czarne, mam jednak tusze, które dają większe pogrubienie bez tych wszystkich efektów ubocznych. Rzęsy nawet po jednej warstwie są twarde. Po dwóch warstwach wyglądają jak pająki, a tego nie lubimy. Najgorsze jednak prezentuje ostatnie zdjęcie. Po trzech godzinach od aplikacji maskara cała się osypała. Nic to dziwnego w końcu ma bardzo suchą konsystencję.

Podsumowując: trudna aplikacja wielką szczotą, sucha konsystencja, grudki, posklejane rzęsy-pająki oraz osypywanie się jak dla mnie dyskwalifikuje ten tusz. Więcej go nie kupię, a i wam radzę się dwa razy zastanowić.

OCENA: 1/10 (za ładne opakowanie)

niedziela, 25 marca 2012

[TAG] Muszę to mieć!

Już od jakiegoś czasu krąży po blogach tag zatytułowany Muszę to mieć. Uważam że to bardzo fajna zabawa i pozwala dużo dowiedzieć się o blogerkach i ich preferencjach. Nikt mnie osobiście nie tagował ale wiele dziewczyn zachęca aby każdy zrobił ten tag.


Zasady:

1. Napisz kto Cię otagował i zamieść zasady.
2. Zamieść baner tagu i wymień 5 rzeczy, które znajdują się na Twojej liście kosmetycznych zakupów.
3. Wymień rzeczy, które zamierzasz kupić bądź te, które chciałabyś mieć.
4. Staraj się myśleć kreatywnie i nie przepisywać odpowiedzi od innych.
5. Krótko wyjaśnij swój wybór. Możesz także wkleić zdjęcie każdego kosmetyku.
Zaproś do zabawy 5 lub więcej blogerek.
 

1. Tangle Teezer - mimo że jest to dość droga zabawka to szczerze mówiąc pokładam w niej dość duże nadzieje. Moje włosy są długie, gęste i grube, a do tego łatwo się plączą i mam nadzieję że taka szczotka pomogła by mi w rozczesywaniu.


2. Szminka Chanel - dla mnie to taki dotyk luksusu, na który mnie stać. Jest droga jak na szminkę bo drogeryjne można kupić za 10% jej ceny, ale nie jest to znowu kwota przez którą musiałabym się zadłużać, czy wyrzekać przyjemności przez wiele miesięcy (jak np torebka Chanel ;) ) Chyba najbardziej mnie nęci Rouge Coco w kolorze Paradis o której pisała już Agata co ma nosa.


3. Dwa lakiery z wiosennej kolekcji Essie Navigate her, a dokładniej Orange it's obvious oraz A crewed interest. Są śliczne a ja dodatkowo uwielbiam jakość Essie, mimo, że krycie jest czasem kapryśne.


4. Korektor Collection 2000 Lasting Perfection Concealer - niedługo będę w UK więc muszę się koniecznie w niego zaopatrzyć, zwłaszcza że jest niedrogi i zbiera same świetne recenzje.

5. Ostatnią rzeczą którą muszę mieć jest róż do policzków Make Up For Ever Sculpting Blush w kolorze 10 Satin Peach Pink. Sama nazwa dobrze wyjaśnia co to za kolor. Mam już jeden róż tej firmy i jestem niesamowicie zadowolona z jego pigmentacji i wydajności, pędzlem trzeba tylko lekko dotknąć różu bo inaczej można przesadzić. Świetnie się rozciera i ma piękne wykończenie.


Pewnie już wszyscy zrobili ten tag, więc nie będę zapraszać nikogo konkretnego, ale jeśli ty jeszcze go nie zrobiłaś to nie ma na co czekać, czuj się otagowana :)

sobota, 24 marca 2012

Sephorowa promocja wymiankowa

Wszyscy już pewne słyszeli o fajnej promocji w Sephorze, dzięki której można wymienić swoje stare kosmetyki na 50% rabatu na produkty do makijażu marki Sephora. Ja również z niej skorzystałam i zakupiłam dwa produkty.


Chciałam kupić jeszcze jakiś pędzel ale moja Sephora miała jakiś strasznie ubogi wybór więc ostatecznie zdecydowałam się na pomadkę i maskarę. Tusz miałam już wcześniej i byłam z niego bardzo zadowolona. Lash Plumper w kolorze Ultra Black to pogrubiająca maskara, która dość ładnie rozczesuje, ale nieumiejętnie nałożona może sklejać rzęsy. Ma bardzo mokrą konsystencję więc nie polecam jej dla osób z bardzo cienkimi i delikatnymi rzęsami. Niestety maskara pod koniec swojego życia zaczęła się osypywać ( ale dopiero po ok 5 miesiącach). Na razie nie pokażę szczoteczki ponieważ mam do zużycia inne maskary więc nie będę tej otwierać. Jej oryginalna cena to 49 zł, po rabacie - 24,50 zł.

Natomiast szminka to Sephora Rouge w kolorze Jealeous. Jest to piękny malinowo-różowy koral. Będzie idealna na lato. Pomadka ma kremowe wykończenie, bez żadnych drobinek. Ma aksamitną konsystencję i jest dość mocno kryjąca. Poniższe swatche lepiej odzwierciedlają kolor niż pierwsze zdjęcie. Jej oryginalna cena to 39 zł, po rabacie - 19,50 zł.



Myślę, że ceny produktów marki Sephora są trochę za wysokie jak na ich jakość, ale dzięki takim promocjom można je kupić za cenę zwykłych drogeryjnych marek, która moim zdaniem jest jak najbardziej adekwatna.

A wy wymieniłyście już coś w Sephorze? Jeśli nie to gorąco was do tego zachęcam, bo na pewno każda z nas ma jakiś kosmetyk, który się nie sprawdził.

piątek, 23 marca 2012

BB Update i naga debiutantka

Na początek chciałabym serdecznie powitać wszystkich nowych obserwatorów, a od ostatnich kilkunastu godzin  ich liczba rośnie w zastraszającym tempie. To wszystko dzięki Pauli z bloga One Little Smile i jej postowi Blogowe Love. Dziękuję wam wszystkim za wsparcie :)
W ramach  podziękowań wystąpi również debiutantka i to w dodatku naga, więc proszę, przyjmijcie ją gorącymi oklaskami! Oto przed Państwem moja naga facjata! (ech, wybaczcie tą nieujarzmioną brew)


Teraz przejdę do postu właściwego, czyli do małego update'u o kremach bb. Zużyłam już tajemniczą gratisową próbkę kremu Lioele Dollish Veil Vita BB Cream i muszę przyznać, że jest trochę lepiej.
Ponieważ nigdy wcześniej nie słyszałam o tym kremie, poszperałam trochę w odmętach sieci i miał całkiem niezłe recenzje. Jednak to co mnie najbardziej zaskoczyło to to, że ma fioletowy kolor. Nie mam niestety swacha, ale w necie można znaleźć ich sporo. Musi więc wystarczyć zdjęcie przed i po aplikacji.

Jak widać po zdjęciach wyżej nie daje idealnego krycia, ale świetnie niweluje zaczerwienienia i żółtawe tony cery nadając jej bardziej neutralny kolor. Myślę, że to właśnie dzięki fioletowemu pigmentowi. Krem ma matowe wykończenie, ale nie wygląda pudrowo. Oprócz kremu potrzebuję jeszcze trochę korektora, ale w końcu to nie super kryjący podkład a krem bb, ale na tyle dobrze poradził sobie z zaczerwienieniami wokół nosa że tam spokojnie mogłam darować sobie korektor. Dodatkowo ładnie ukrył rozszerzone pory.

Trwałość kremu mi zaimponowała, po ok 8 godzinach mój nos był troszeczkę świecący, a może raczej rozświetlony bo zdecydowanie nie wyglądał na tłuściocha. Pozostała część twarzy była wciąż matowa. 

Jedynym jego minusem i to bardzo dużym jest to, że wieczorem po zmyciu na brodzie czekało na mnie kilka niemiłych niespodzianek. Nie mam pewności czy to on, ale jest głównym podejrzanym.

Teraz najważniejsze pytanie - Czy kupię pełnowymiarowe opakowanie? Chyba nie, przynajmniej nie teraz. Niby jestem z niego zadowolona, ale wizja wyprysków po jednym użyciu trochę mnie odrzuca. Nie mniej jednak myślę, że to najlepszy krem z całej trójki, którą testowałam. Asianstore.pl wie co wkładać w gratisie ;)
 

czwartek, 22 marca 2012

Prime and (not so) Fine

Dziś przychodzę do was z recenzją bazy pod makijaż Catrice Prime and Fine. Choć widać już po tytule jaki jest mój werdykt mam nadzieje że przeczytacie recenzję do końca. Zacznijmy od kilku suchych faktów.


Baza zamknięta jest w całkiem estetyczny plastikowy, przeźroczysty słoiczek z plastikową czarną nakrętką. Jej pojemność to 14 g i jest ważna przez 12 miesięcy od otwarcia. Sam kosmetyk ma całkiem przyjemny jasnoróżowy kolor i gładką konsystencję. Kiedy włoży się do słoiczka nos to można poczuć dość nieciekawy chemiczny zapach, ale w trakcie stosowanie w ogóle go nie czuć. Kupiłam ją ponieważ wygląda dość podobnie do bazy L'oreal jednak ostatecznie wydaje mi się, że poza wyglądem nie mają ze sobą nic wspólnego.


Producent obiecuje, idealne przygotowanie skóry do makijażu, że nasze pory znikną, a zmarszczki zostaną wypełnione co sprawi, że nasza skóra będzie wygładzona.

Jeśli chodzi o przygotowanie skóry do makijażu to zgodzę się, makijaż bardzo ładnie ślizga się na silikonach zawartych w bazie. I to tyle. Pory wcale nie wyglądają na mniejsze, a nawet drobne zmarszczki nie są wygładzone. Baza nie przedłuża trwałości makijażu, ale producent tego nie obiecuje, więc trudno jej za to odejmować punkty.


Podsumowując baza niby nie jest jakimś strasznym bublem, który robi krzywdę (choć może zapychać, jak to silikony mają w zwyczaju) ale właściwie to jest całkowicie zbędnym krokiem w makijażu - nie robi nic, więc moim zdaniem nie ma sensu wydawać na nią pieniędzy. 

Krótko mówiąc - nie polecam.

A wy miałyście do czynienia z tą bazą? Jakie są wasze doświadczenia?

niedziela, 18 marca 2012

Wiosennie na różowo

Dziś na paznokciach prezentuje wam mój pierwszy lakier Miss Selene w kolorze 123. Na paznokciach mam dwie warstwy. Szczerze mówiąc wątpię bym skusiła się na kolejny lakier z rej serii. Maleńki pędzelek utrudnia aplikację i aby pomalować jeden paznokieć muszę go zamoczyć dwa razy. Cena jest co prawda bardzo niska ale ja cenię sobie wygodę aplikacji i wolę lakiery z dużymi pędzelkami.


sobota, 17 marca 2012

Pierwsze spotkanie pierwszego stopnia - kremy BB

Kilka dni temu przyszła do mnie paczka z moimi pierwszymi kremami BB. Nigdy wcześniej nie próbowałam tego typu kosmetyku i byłam baaardzo ciekawa. Szczególnie czytając i oglądając tyle dobrych recenzji nastawiłam się na produkt spektakularny.


źródło: www.asianstore.pl

Zamówiłam więc w sklepie asianstore.pl 20ml Misha Perfect Cover BB Cream w kolorze 13 Bright Beige (55zł) oraz próbkę Skin79 The Oriental Gold BB Cream 2ml w słoiczku (10zł). Gratis otrzymałam Lioele Dollish Veil Vita BB Cream. Z okazji dnia kobiet otrzymałam również 8% zniżki więc całość wyniosła mnie 66,80 zł razem z przesyłką. Paczkę otrzymałam w poniedziałek 12 marca, więc duży plus za szybką wysyłkę.


Mishę zamówiłam ze względu na najjaśniejszy kolor (obawiałam się że kremy dostępne tylko w jednym kolorze będą dla mnie za ciemne) oraz z uwagi na jeden z najwyższych filtrów SPF42 i PA+++. Niepotrzebnie obawiałam się kolorów. Misha w kolorze nr 13 okazała się delikatnie wręcz za jasna, a Oriental Gold ma kolor idealny, lekko cieplejszy, ale ma niższy filtr - tylko SPF25 PA++.

Na razie mogę opisać jedynie moje pierwsze wrażenia. Oba kremy miałam na sobie dopiero po dwa razy więc coś już mogę powiedzieć, ale nie są to żadne wiążące słowa. Pełną recenzję na pewno zrobię kiedy przetestuję je przez dłuższy czas. 

Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś innego. Może to wina tych wszystkich wychwalających recenzji, które mocno podniosły moje oczekiwania, ale jak na razie nie zamieniłabym zwykłego podkładu na krem BB. Po nałożeniu Mishy czułam nieprzyjemne ściągnięcie skóry i wysuszenie, a mimo to strefa T szybko zaczęła się błyszczeć. Oriental Gold jest natomiast bardziej nawilżający, ale wydał mi się na twarzy ciężki, cały czas go czułam.

Uczucia mam mieszane. Chciałabym aby kremy BB okazały się hitem, w końcu nie bez powodu wszyscy je chwalą. Może spróbuję je ze sobą zmieszać, użyć innego pudru, bazy. Będę kombinować i dam znać jak poszły testy.

A wy macie jakieś doświadczenia z tymi lub innymi kremami BB? Może poleciłybyście coś innego?

piątek, 16 marca 2012

Zużycia ostatnich miesięcy

Jako, że ostatnio na moim blogu pojawił się dość duży haul to teraz aby zachować równowagę wszechświata pochwalę co udało mi się zużyć. Co prawda jestem małą oszukistką bo kupiłam głównie kolorówkę i lakiery, a spustoszenie posiałam głównie w pielęgnacji.


Zaczynając od lewej skończyłam antyperspirant Garnier Mineral Active Dry 48h. Działał dobrze, ale nie wiem czy przez 48 godzin bo jednak mimo wszystko wolę się kąpać trochę częściej. Ale zapewniał uczucie świeżości przez cały dzień i już kupiłam kolejne opakowanie (szczerze mówiąc o jestem mu wierna już od dłuższego czasu).

Dalej mamy lekko schowany żel pod prysznic Nivea Happy Time kupiony w Biedronce za jakieś 10 zł za 400 ml. Dobra cena, ładny zapach, nie wysusza. Ogólnie to lubię żele z Nivea.

Kolejnym produktem jest żel do mycia twarzy AA Cera wrażliwa. Dobrze zmywał makijaż i oczyszczał twarz, nie wysuszał, nie podrażniał, ale bez specjalnych rewelacji - wolę te żele AA z pompką ale przez ostatni rok (albo i dłużej) nigdzie nie można ich dostać.

Następnie na liście zużyć znajduje się olejek Alterra Pomarańcza i Brzoza. Więcej na jego temat pisałam w lutowych ulubieńcach.

Zużyłam również popularną oliwkę Hipp. Bardzo fajna, ale póki co nie kupię ponownie bo muszę zużyć balsamy do ciała które kurzą się na półce.

Dalej mamy tonik Ziaja Ogórkowy. Bardzo przyjemnie się go używa ze względu na orzeźwiający zapach. Już kupiłam kolejne opakowanie - to kolejny produkt, którego zużyłam tyle opakowań, że przestałam już liczyć.

Wracamy na lewo do drugiego rzędu i znajdujemy puste opakowanie kremu pod oczy AA Kolagen Źródło Młodości. Krem przeznaczony dla trzydziestolatek, ale jego działanie przeciwzmarszczkowe opiera się głownie na mocnym nawilżeniu, więc uznałam, że mi nie zaszkodzi mimo, że lat mam trochę mniej. Kosmetyk ma fajną, dość bogatą konsystencję, świetnie nawilża i szybko się wchłania, nadaje się pod makijaż. Teraz mam krem AA Cera wrażliwa i również sobie chwalę ale chyba wolę Źródło Młodości.

Następnie zużyłam już do końca maść Hud Salva dołączoną do lutowego KissBoxa i o niej również pisałam w lutowych ulubieńcach.

Udało mi się również skończyć peeling do ciała Farmona Sweet Secret Wanilia i Daktyle. Zapach przepiękny, ale i tak nie był w stanie zmobilizować mnie do używania go zimą, więc zużycie go zajęło mi dość trochę czasu. Drobinki są duże i ostre, także nie polecam osobom o delikatnej skórze.

Kolejnym zużytym produktem była odżywka do paznokci Eveline 8in1. Rzadko kiedy udaje mi się wyskrobać lakier praktycznie do samego końca, a ta odżywka przez cały czas używania nie zmieniła konsystencji przez co dobicie do dna było możliwe. Czy działa jakoś super na paznokcie nie mogę powiedzieć bo ja nigdy z nimi nie miałam większego problemu.

I ostatni już produkt to pasta do zębów Sensodyne Ultraszybka ulga. Jest tak jak producent obiecuje - pasta pomaga mocno już po pierwszym użyciu, ale nie jest to całkowite zlikwidowanie bólu. Wraca on mniej więcej po kilku godzinach. Jednak systematyczne  stosowanie pasty uwolniło mnie od bólu całkowicie już po jednej tubce. Teraz znów używam "zwykłej" pasty i ból póki co nie wraca.

To tyle jeśli chodzi o moje zużycia z ostatnich miesięcy. Niby dużo, ale patrząc na piętrzące się w łazience kosmetyki to dużo jeszcze "pracy" przede mną. A jak wam idą "wiosenne porządki" w kosmetyczkach?


środa, 14 marca 2012

Sold out for ever

Dzisiaj pierwszy z lakierów który pokazywałam w haulu w zeszłym tygodniu. Jest to Catrice Sold out for ever kupiony za ok 7 zł na wyprzedaży. Długo nie wiedziałam jak opisać tek kolor ale z pomocą przyszedł mąż, który śmiał się, że mam pomadkę pod kolor paznokci... Zapytacie skąd mam pomadkę w takim kolorze? To było nic innego jak sztyft do ust Nivea Olive & Lemon. I tak oto kolor został po prostu jasną oliwką.


Jak pisałam w haulu lakier ma drobny szimerek, który niestety z powodu niezbyt słonecznej pogody jest w ogóle nie widoczny. To najlepsze zdjęcie na którym go choć trochę widać.


Ogólnie z lakieru jestem zadowolona, ma fajną konsystencję i dwie warstwy w zupełności wystarczą do pełnego pokrycia paznokci. Z trwałością też całkiem nieźle, mam go już trzeci dzień i nie ma żadnego odprysku, a końcówki starły się nieznacznie.

Pozdrawiam, oraz życzę sobie i wam jak najszybszego powrotu słonecznej wiosny.

wtorek, 13 marca 2012

Dj DokrDork poleca

Trochę zgapiając ten pomysł od Urbi chciałabym polecić dzisiaj utwór i teledysk zespołu The Shoes - Time to dance. 


Dzisiaj widziałam go po raz pierwszy i muszę przyznać, że warto go obejrzeć dla samej gry aktorskiej Jake'a Gyllenhaal'a, choć muzycznie też całkiem mi się podoba.

Ostatnio jest tak kiepskie światło, że nie umiem zrobić żadnych zdjęć nadających się do pokazania w miejscu publicznym i mimo dużej ilości pomysłów muszę poczekać aż trochę się rozpogodzi i wyjdzie słońce.

piątek, 9 marca 2012

Duży haul - Drogerie Natura i Rossmann




Wczoraj w końcu udałam się na zakupy. Miały być drobne, a skończyło się jak zwykle. Najpierw wstąpiłam do Rossmanna.


Potrzebowałam szampon bo ten, którego używam właśnie się kończy. Kupiłam więc Alterra morelowo-przeniczny nadający włosom blask (obecnie jest na niego promocja i kosztuje 7zł). Skusiłam się też na maskę z granatem i aloesem, bo czytałam o niej wiele dobrych opinii. Oba produkty mają bardzo przyjemne zapachy i całkiem niezłe składy. Już nie mogę się doczekać żeby zacząć ich używać.


Kolejnym produktem, po który właściwie była wyprawa do Rossmanna, jest emulsja nawilżająca Olay Complete z SPF 15. Używam jej już od ponad 1,5 roku i jestem z niej bardzo zadowolona. Co prawda w poprzedniej buteleczce jest jeszcze ok 1/3 produktu ale możliwość otrzymania kuponu na 24% zniżki do H&M przekonała mnie o tym że warto już teraz zrobić zapas.


Ostatnim produktem z Rossmanna jest pomadka Maybelline Color Sensational w kolorze 140 Juicy Bubblegum. Szczerze mówiąc w ogóle nie planowałam kupowania żadnych pomadek ale skusiła mnie promocja. Szminka była obniżona do 21 zł z hakiem. To i tak dość dużo ale kolor tak mnie zauroczył, że nie mogłam się powstrzymać. Poza tym jak zaczęłam się zastanawiać to okazało się, że nie mam w swojej kosmetyczce żadnej jasnoróżowej szminki. Skandaliczne niedopatrzenie ;)
Pomadka jest bezdrobinkowa ale ma przepiękny błyszczykowy połysk, nie jest bardzo kryjąca. Będzie idealna na wiosnę i lato.

Teraz kolej na Drogerię Natura oraz nowości Essence i Catrice, które przyciągneły mnie do tego sklepu. Trochę poszalałam z lakierami i naprawdę miałam chwilę zwątpienia kiedy pakowałam do koszyka kolejny. Ale zaglądam tam tak rzadko.


Na pierwszy ogień idą lakiery Catrce. Kupiłam aż trzy - dwa nowe i jeden przeceniony. Zaczynając od lewej:
Salmon & Garfunkel jak sama nazwa wskazuje, jest to piękny łososiowy pastelowy kolor o kremowym wykończeniu - idealny na wiosnę. 
Sold out for ever to przepiękna pastelowa zieleń z jaskrawo zielonym szimerkiem. Również idealna na wiosnę. (kupiony z koszyczka wyprzedażowego za 7,49zł)
Genius in a bottle to słynny już na blogach benzyniak. Przepięknie się mieni na zielono-niebiesko-złoto-brązowo. Kolor trudny do opisania ale zdjęcia oddają go bardzo dobrze.


Następnie skusiły mnie nowości Essence. Kupiłam podwójny lakier Nail colour 3 w kolorze Boys are back in town/It's just a little crush czyli przygaszony fiolet z opalizującym na fioletowo topem.
Nie mogłam też oprzeć się nowym Special effect topperom w kolorach ( od lewej) Night in Vegas i Glorious Aquarius.
Kupiłam też wysuszacz lakiery w zakraplaczu z My Secret. Miałam go już kiedyś i byłam z niego zadowolona (wstydniś ustawił się tyłem do aparatu :) przepraszam za to).


Po obejrzeniu swatchy  różu Catrice Apricot Smoothie wiedziałam że musi być mój. Niestety po podejściu do szafy Catrice nie było go :( Zaczęłam więc przyglądać się innym różom tej firmy i zobaczyłam go. Jest! Utknął z tyłu. Z trudem go wydostałam ale dzięki temu jest duże prawdopodobieństwo, że nikt go nie wymacał. To było przeznaczenie, czekał tam na mnie ostatni i nie mogłam go nie kupić :)



Już prawię kończę, obiecuję. Kupiłam też rozświetlacz z limitowanki Essence Circus Circus. Nie mam złotego rozświetlacza, a przyda się taki na lato do opalonej skóry. Trochę się bałam że będzie zbyt drobinkowy, ale daje przepiękny efekt tafli wody. Jak zwykle Essence dało rade z rozświetlaczem z limitowanki.


Ostatnim produktem jest róż w musie Essence Souffle Touch Blush w kolorze Frozen Strawberry. Podekscytowałam się jak go zobaczyłam ale ostatecznie chyba nie jestem z niego zadowolona. Jak sobie go swachowałam w domu okazało się że jest bardzo słabo napigmentowany. Może na policzkach będzie jednak dobrze wyglądał. Zobaczymy.

czwartek, 8 marca 2012

Ważna sprawa

W związku z trwającym okresem rozliczeniowym powstały dwa świetne viralowe spoty pod nazwą "Wyślij PIT przez internet" w ramach corocznej Akcji Szybki PIT organizowanej przez Ministerstwo Finansów. Za realizację kampanii odpowiada Agencja Young&Rubicam. Pierwszy ze spotów można zobaczyć w TVP1 i w TVP info, pozostałe dwa są zarezerwowane dla internautów.




Ja także gorąco zachęcam was do wysyłania PITów przez internet, bo kto ma zmienić ten skostniały system jak nie my?

środa, 7 marca 2012

Błękitne ombre

Dziś pierwszy raz spróbowałam tego typu zdobienia paznokci. Zazwyczaj wolę jednokolorowe paznokcie bez żadnych pierdółek ale efekt widywany ostatnio często na blogach i filmikach całkiem mi się spodobał.



Efekt uzyskałam za pomocą silikonowej gąbeczki i tej oto trójki hultajów ;)


czyli:
Jako lakier bazowy dwie warstwy Eveline Colour Instant w kolorze 627 kupionego ok rok temu w Biedronce za nie więcej niż 6 zł.


Jako kolor przejściowy (kórego prawie w ogóle nie widać) Essie Coat Azure kupiony na paatal za niecałe 12 zł.


Oraz Rimmel Pro Lycra w kolorze Peppermint na końcówkach.


Ombre nie wyszło najlepiej, myślę że to wina ostatniego lakieru który był za jasny. Jednak jak na pierwszy raz efekt eksperymentu nawet mi się podoba (szczególnie z daleka) i na pewno będę się jeszcze bawić z innymi kolorami. Plusem takiego manicure jest szybkość wysychania - mimo czterech warstw lakieru plus jedna topcoatu cienkość kładzionych warstw pozwala wyschnąć bardzo szybko.